Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usiądę w konfesyonale i wysłucham cię. Zrzucisz z serca kamienie, które je przygniatają. Jeżeli będę mógł, to ci dam rozgrzeszenie. Zaręczam ci przez Boga wiecznie żywego, bracie Czarusiu, ulgi doznasz w swem sercu!
Cezary roześmiał się serdecznie. Wśród tego śmiechu mówił:
— Niedoczekanie twoje, księżulu, żebyś mię na swój arkan pochwycił! Ja jestem wolny źrebiec. Jeść możemy pospołu, gawędzić, urżnąć się również, bo ksiądz to lubisz i znasz się na jakości potraw i wartości napojów lepiej odemnie. Ale skądże pretensya, żeby z takiemi kwalifikacyami rządzić tak subtelnym organizmem, jak ludzkie, jak moje sumienie?
— Bo ja, widzisz, oprócz tego, że jestem gurmandzista i bibosz, oprócz tego, że lubię wesołość, śmiech, żart, jestem jeszcze pokorny i wierny sługa boży.
— Wiem o tem. Ale ja nie jestem z parafii. Ani z tej, ani z żadnej,
— To też chodzisz po ziemi, między cichemi i poczciwemi dziećmi bożemi, jak złośliwy napastnik, a śmierć i morderstwo leżą na twoich śladach, choć krok twój jest taki swobodny, niewinny, lekki, iście chłopczyński.
— Nic, nic. Jakoś przejdę dalej.
— A któż cię to tak potraktował niegrzecznie? Masz siną pręgę na twarzy.
— Upadłem na drodze i skaleczyłem sobie twarz.
Tiens! Widzisz, nie masz kroku pewnego. Potykasz się i ty. Niepewnie krok stawiasz.
— Nie kieruje moimi krokami ta doskonała księża

281