Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biegle, tak ostrożnie i przewidująco, iż mógłby być nazwany człowiekiem łasicą, czy tchórzem, z gatunku tych tchórzów, które mężnie nocą wkradają się do kurników. Lecz do czasu dzban wodę nosił. Urwało się wreszcie ucho — i cały dzban roztłukł się bez ratunku.
Było to tuż-tuż przed Bożem Narodzeniem. Cezary miał zamiar spędzić święta w Nawłoci, a na Nowy Rok wrócić do Warszawy i zabrać się do nauki. Zabierał się zaś tak kategorycznie do nauki, ponieważ pani Laura wybierała się na kilka tygodni karnawału również do Warszawy. Miał jechać również do Warszawy pan Barwicki, ale to na zapał Cezarego do nauki nie wiele wpływało. Pewnej nocy grudniowej, późno około trzeciej, Cezary wymknął się z mieszkania i poszedł do Leńca. Biegł, jak zwykle, na przełaj przez pola, więc szybko przeszedł odległość, dzielącą te folwarki. Noc była spokojna, ciemna. Śnieg prószył. Cezary znał już w ogrodzeniu pewien przełaz, łatwy do przebycia, więc prawie pędem, po grudzie zlekka przyprószonej śniegiem, dotarł do drzwi wiadomych. Były otwarte, więc wszedł cicho i dotarł do biblioteki. Lecz skoro tylko tam stanął, poczuł, że jest coś złego. Poczuł czyjąś obecność w tym pokoju. Przystanął tedy i, powstrzymawszy oddech, nasłuchiwał.
Nagle poraziło go w oczy światło latarki elektrycznej, nagle rzucone. W tej samej chwili usłyszał świst i poczuł w lewym policzku potworny ból. Ból był tak srogi, że Cezary zaskowyczał i schylił się ku ziemi, chwyciwszy się za głowę obiema rękami. Wtedy świsnęły nad nim nowe razy kija czy bata. Ten, kto

269