Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ramion, owionął go przenikliwy zapach świetnej, mocnej perfumy. Gdy usiadł naprzeciwko wdowy-narzeczonej, ten zapach tak, zdawało się, nikły, owinął się dookoła jego zmysłów, niczem arkan niewidzialny. Widoczną za to podnietę stanowił kształt nogi, wysuwający się z pod krótkiej sukni. Cezary przypomniał sobie te stopy i nogi w grubych pończochach, wparte w spienione boki rumaka, — nogi kształtne, a sprężyste, jak ze stali. Przymknął oczy i drapieżnym uśmieszkiem pokrywał swe prawdziwe uczucia.
— Co za szkoda, — mówiła piękna pani, — że nie byłam teraz w domu. Jużby konie dawno były po pana przyszły. Wracam z objazdu. Co za typy! Panie, co za typy! Zobaczy pan zresztą na własne oczy. Będziemy się bawić, bawić!
— Pani czeka niecierpliwie na ten piknik?
— Jeszczeby też!
— Będzie pani dużo tańczyć?
— Och, będę!
Pani Kościeniecka szczególnym ruchem przeciągnęła się w ramionach. Cezary patrzył na nią z pod oka i nerwowe poziewanie przeciągało również całe jego ciało.
— A pan będzie dużo tańczył?
— Będę! Z panią.
— Ze mną? Mój narzeczony jest niesłychanie zazdrosny.
— Narzeczony... — wycedził Cezary. — On będzie niesłychanie zazdrosny, a ja będę z panią ciągle tańczył. Przecie to pani zaprosiła mię na ten piknik.
— Pan sobie, widać, wyobraża, że on jest tak oto teoretycznie zazdrosny...

214