Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi, bo przecie i jej samej już niema. Niema już, — żal się Boże! nawet rywala. Został tylko on, Cezary, cień i podobizna »panny Jadwigi«, a ma oczy kubek w kubek do matki podobne. Pan Gajowiec chętnie z Cezarym rozmawiał. Zamykali się częstokroć sam na sam i godzinami wspominali o umarłej. Nie było szczegółu, wzmianki, wersyi, anegdoty, któraby nie interesowała starszego pana, skoro dotyczyła zmarłej. Nie było tematu, z nią złączonego, któryby nużył słuchacza. Cezary znajdował również szczególną rozkosz w tych rozmowach o matce. Zdawało mu się nieraz, iż taksamo, jak pan Gajowiec, widzi ją młodziuteńką, śliczną, wesołą, że ją poznaje, jako pannę Jadwigę, pannę Jadzię, w której do szaleństwa, do obłędu kocha się pewien młokos z »Pałaty« i mówi jej wciąż o tem rozmarzonemi oczami. To była nowa postać matki, nowy jej obraz, nowe przemienienie się bolesnej, starej kobiety, która go obsługiwała, kijem się podpierając. Tak to z panem Gajowcem kochali się obadwaj nanowo w widmie panny Jadwigi.
Ani ta znajomość, — ani nowe życie, — ani studya w uniwersytecie — nie trwały długo. Wybuchła wojna z bolszewikami. Cezary wstąpił do wojska, jak wszyscy jego koledzy z fakultetu. Nie pałał-ci on entuzyazmem do wojaczki, ani myślowo i przekonaniowo pragnął wojować z sowietami, ale musiał iść w obawie niesławy. Ów snobizm wojenny silniejszy był, niż przekonania i sympatya dla tamtej strony. Pan Gajowiec, jedyny teraz quasi-opiekun i duchowy ojciec, nie powstrzymywał, ani odmawiał, choć pozbycie się młodego przyjaciela było dla niego klęską nad klęskami.

119