Strona:PL Stefan Żeromski - Przedwiośnie.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mąk ciała i ducha podczas oblężenia, bombardowania i rzezi. Któżby zaś wyśledzić zdołał łotrów, hapencucyków i hyclów, którzy i tu myszkowali, żeby coś zwędzić, pomimo niewątpliwej kuli w łeb, karcącej chętki złodziejskie.
Cezary Baryka w ciągu szeregu dni dostrzegał w tłumie nędzarzy i nędzników pewnego człeczynę, który stale trzymał się w jego pobliżu. Był to chłop rosyjski, brodaty i kudłaty, w nieopisanie brudnej »rubasze«, w »armiaku«, podartym do ostatniej nitki, czapie z daszkiem, z łapciami na nogach u kończyn zgrzebnych portasów. Człowiek ten zjawiał się od najwcześniejszego poranku i drzemał na kupie kamieni, wyrzuconych przy kopaniu wielkiej mogiły. Zawsze miał głowę opuszczoną, ukrytą w dłoniach, oczy przymknięte i schowane w cieniu daszka czapy, nasuniętej nisko na czoło, — plecy zgarbione. Nikt z ruchliwej i krzątającej się ciżby głodomorów nie zwracał na niego uwagi. Sam tylko Cezary miał się w stosunku do tej figury na baczności. Zrazu myślał o jakimś prawdopodobnym zamachu, czy podstępie. Później zmienił zdanie, gdy obserwacya wykazała, że tajemniczy sąsiad należy do gatunku »jurodiwych«, lekkich waryatów. Fiksat ten nie zabiegał, jak wszyscy inni, o jadło i napitek, a siedząc na swych kamieniach, wciąż coś pośpiewywał samemu sobie. Jak wszyscy ludzie nienormalni, budzą ciekawość w ludziach zdrowych na umyśle, taksamo ten zaciekawił Cezarego.
Cóż to za jeden? Czemu sterczy właśnie tutaj, a nie gdzieindziej? Cóż to tam śpiewa pod nosem, sobie nie komu? Młody kopacz ziemi w chwilach wy-

62