Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i wyprowadził go przed dworzec. Dorożki z hałasem zajeżdżały i ruszały z miejsca, naokół snuli się tragarze w bluzach, żydzi coś proponujący... Raduski wsiadł do pierwszego z brzegu powozu i, zanim przyniesiono rzeczy, patrzał na miasto. Wzruszenia jego ustały nareszcie, czuł w sobie spokój. Dzień się miał ku zachodowi. Wiatr ucichł, a raczej odwrócił się i wiał teraz ze strony południowej, wolno dźwigając stamtąd na barkach gromadę chmur, które kryły czyste niebo. Wielkie słońce płynęło ku ziemi, tonąc w wylewie krwawego światła. Dwie, trzy zgubione przez wiatr chmurki stały w tym przestworze ognistym, jak same barwy, z niczego złożone, podobne do cudownych, niedbałych marzeń, błądzących nad otchłanią bytu, który się walką karmi, a płodzi boleść. Blask zachodu oświetlał wieżę największego z kościołów łżawieckich. Zbudowano ją, jak wieść niosła, w wieku trzynastym. Nawa i presbiteryum, do których niegdyś przypierała, uległy były pożarowi, runęły w gruzy; — na ich miejsce wzniesiono inne; — i te kilkakroć przebudowano, a stara wieża nienaruszona długie wieki wytrwała. Rudo-zielone mchy ją oblazły, czerwona dachówka, nakrywająca szczyt urwany raptownie, spłowiała, jak stara, sponiewierana czerwona czapka. Już zdala widać było ogromne głazy, tworzące nierówne boki tej wieży, z jednej strony ścięte pod kątem nadzwyczaj ostrym, z drugiej prawie okrągłe. Małe okienka — strzelnice w rozmaitych punktach czerniały na jej powierzchni. Raduski nie mógł oderwać wzroku i duszy od tego budynku. Myślał o murarzach, którzy nosili i stawiali jedne na drugich owe szare kamienie przed tyloma wiekami. Myślał o długotrwałym