Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie ja go widziałem?...
Książę ukłonił mu się zdala. Stary generał pokiwał ku niemu głową i mruczał do siebie:
— Aha, już wiem... Zestarzeliśmy się, mości panie, od tamtych czasów w Weronie, kiedyś to mię tradował o szkapy Aleksandra Macedończyka...
Wszyscy zwrócili na przybyszów spojrzenia, w których malowała się myśl nie o tem wcale, na co patrzą.
— Mości książę! — rzekł Niemojewski do naczelnego wodza — idąc tutaj, spotkałem księcia Gintułta. Ma on zamiar ufundować pułk jazdy na swój koszt wyłącznie. Sądziłem, że wasza książęca mość raczy przyjąć...
— Cieszę się niewymownie z ofiarności obywatelskiej waćpana. Ale czas nie po temu...
Po chwili, jakby dla naprawienia tego, co powiedział, dorzucił:
— Służyliśmy pod dawnymi znakami, nie prawdaż? Przypominam sobie...
Gintułt skłonił się zdala.
— Racz, mości książę, zająć miejsce. Mamy tu radzić o dalszych naszych krokach. Może nam podasz myśl szczęśliwą...
Gintułt zatrzymał się u drzwi i głębokiem spojrzeniem, pełnem miłości i żalu, oglądał tych ludzi.
— Tak tedy — rzekł wódz naczelny — raczcie, waćpanowie, dać radę, co dalej czynimy.
To mówiąc, podniósł spłoszone oczy przedewszystkiem na Zajączka. Wyraz antypatyi, dochodzącej do najwyższych granic, wyrywał się z tych oczu. Wyraz dumy i wzgardy drgał w każdej sylabie słów: