Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Możesz zgłosić się do mnie. Tylko nie piechotą. Pomyśl o dobrym koniu i lepszym uniformie. Może się znajdzie dla ciebie miejsce adjutanta.
Rafał podziękował mu ukłonem i spojrzeniem Generał w tłumie oficerów popędził w kierunku Mokotowa.
Olbromski ze zdziwieniem dowiedział się, że to już popołudnie. Mówiono w szeregach gwardyi o zawieszeniu broni. Nie mając tu co czynić, strudzony ułan poszedł wprost przez park Łazienkowski ku miastu. Minął noga za nogą dolne aleje, wszedł na górną i obok drewnianych domków brnął po błocie. Często przystawał, opierał się o drzewa. Kiedy wszedł w miasto, był tak osłabiony, że wciąż przysiadał na ziemi. Wspominał sobie to głód, to pragnienie, ale przedewszystkiem miał w oczach i myśli wczorajsze pole. Blizko trzy dni nie jadł.
Kiedy ostatni raz dźwignął się z ziemi i podniósł oczy, ujrzał przed sobą żelazną kratę ogrodu, przerzucone przez nią suche jeszcze, poplątane badyle dzikiego wina, a w głębi ogrodu front pałacyku i balkon Stanęły naprzeciwko jego oczu drzwi zamknięte, okna z zapuszczonemi firankami, kamienne schody z lewej strony balkonu, byliny zeszłorocznych kwiatów na klombach...
Wsparł się piersiami i ramieniem na tępych grotach żelaznej balustrady ogrodzenia i patrzał uważnie w to miejsce. Tu za lustrzanemi drzwiami rozlegał się szelest sukni Heleny de With. Tu szemrały pod atłasowemi stopy małe ziarenka piasku, zaniesione przez wiatr na gładkie skrzyżale z marmuru, gdy zstępowała