Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego znowu powrócił, i artyleryę. Pewna partya żołnierzy nosiła wciąż wodę w konwiach, wiadrach, lusofach i zalewała wzniecone pożary. To tu, to tam buchał ogień. Gdy artylerya, wystawiona na ogień, cofać się zaczęła za pałac, ku grobli, cała siła dwudziestu czterech armat napastniczych buchnęła w Falenty.
Piekielny zaczął się ogień.
Belki, krokwie, łaty trzeszczały i łamały się, darły na szczapy i wióry. Ściany wyginały się i waliły na ziemię, jak długie. Od pożaru ratował mokry gnój i ziemia... Tworzyła się kupa ruin drewnianych, zlanych krowieńcem, stos spiętrzony wywróconych domostw. Za nim stawali wnet żołnierze i razili jeszcze wroga, stojącego w polu i sunącego wciąż naprzód z południa i wschodu.
Rafał podjął karabin zabitego grenadyera, przypasał jego ładownicę i, zachyliwszy się pod sterczącą ścianę, zaczął nabijać i walić. Dzika żądza w nim biła, jak ten nabój w rozpalonej lufie. Zapomniał, gdzie jest i co się z nim przytrafia. Chwilami mu się zdało, że bije w kufę wilka w śnieżnym parowie i ma wszczepione w piersi jego pazury.
Słyszał głos Sokolnickiego zachrypły:
— Podsypuj, bracie, podsypuj! Ładunków nie gub! Mocno przybij! Nie żałuj! A zasie, pludry! Tuś to przywędrował, niemiecki ryju! Twoja tu ziemia, złodzieju? Bij, braciszku, jeden z drugim, nie żałuj!
To tu, to tam, wzmagał się wrzask niebezpieczeństwa, okrzyk rozpaczy. Zaczęły padać w wioskę, a raczej w zdruzgotane jej gnaty, płonące bomby moździerzowe. Bomby te w chwili pęknięcia na ziemi, albo