Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cel! Pal!
Wrzynał się swym koniem coraz głębiej między szeregi rogatych czapek aż ku przodowi batalionu i pobrzeżu lasku. Rafał, zostawszy w tyle, widział go owianego błękitnym dymem i, pomimo strzałów huczących, słyszał wciąż skróconą komendę:
— Nabij!
— Dwa!
— Trzy!
— Cztery!
— Cel! Pal!
Rafał był w stanie niesłychanego podniecenia, ale już nie drżał tak całem ciałem, jak przed chwilą. Mordowała go tylko jedna myśl: czemu nie ma w ręku karabina? Mieć karabin! Brać go do nogi, nabijać, wznosić, na oko i znowu, znowu, bez końca. Stać w szeregu! Słyszeć rozkaz tego jaśnie wielmożnego głosu, jak gdyby rozkaz rodzonego ojca: dwa, trzy, cztery!...
Wtem jedno z drzew w lasku olszowym zaskrzypiało, jakby je niewidzialna siła zacięła do rdzenia u ziemi toporem. W tej samej chwili, w rzadkie bagno palnął ciężar kuli działowej, rozdarł je i wyrzucił w górę dwiema bryzgającemi skibami, jakoby dwie potworne wargi. Tuż w pobliżu Rafała przeleciał potężny ziew powietrza i pocisk z jękiem grzmotnął w groblę, wywalając w niej dziurę.
Koń ułana trwożnie zadreptał na miejscu, stulił uszy i zatargał łbem.
W dymie, daleko, w polach, przez które niedawno leciał jego koń, Rafał ujrzał naprost siebie zio-