Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po głęboko miękkich zagonach przypadł w galopie oficer z jazdy Rożnieckiego. Szybki zdał raport dowódcy i co koń skoczy pognał na Puchały ku Michałowicom. Sokolnicki spokojnie posilał się kromką chleba i kawałkiem zimnego mięsiwa. Poszukał Olbromskiego i rzekł do niego:
— Jedź waćpan brzegiem olszyny i bajorów aż ku Puchałom. Będzie tam droga, prowadząca na cmentarz. Obejdź cmentarz z tamtej strony i wysuń się ile tylko można najdalej w szczere pola, na owe nieznaczne wzgórki naprost Raszyna. Patrz stamtąd pilnie na wsze strony, a osobliwie w kierunku na Laski, na Janczewice, Lesznowolę. Skoro coś ciekawego zobaczysz, leć ku mnie z raportem.
Rafał puścił konia we wskazanym kierunku i wkrótce był za cmentarzem. Grunt tam był lżejszy, przypiaskowy. Rola nie lgnęła już, lecz nawet zlekka pyliła. Koń szedł po niej ostrą ryścą, a w jeźdźcu biła, jak śpiżowy, przepotężny dzwon na trwogę, rozkosz życia.
Siły w nim wszystkie wzmogły się i podniosły. Czuł w sobie ową rozkosz szczególną, podnieconą aż do najwyższej kresy, rozkosz niebezpieczeństwa i zniszczenia, jak na widok pożaru w ciemną noc, który obejmie drewnianą wieś, słomiane, zwarte jej strzechy i oszalałych ludzi. Niby to jest żal, strach, boleść, a w rzeczy radość niesłychana. Jęk ludzki podaje duszy skrzydła, krzyk rozpaczy podjudza ją, jak wicher ptaka, a widok wysokich, krwistych kłębów dymu szelmowsko ją zaspokaja.
Pod karczmą, zwaną Wygoda, na drodze do Janczewic, tak samo, jak i dnia poprzedzającego, stała