Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starościego, który z podełba, z odrazą przypatrywał się Rafałowi, wciąż pomlaskując wargami. Gdy mu kazano otwierać drzwi do najlepszego pokoju »na drugiej stronie«, ociągał się dopóty, aż go chirurg porwał za kołnierz.
W saloniku dziwnie pustym, jakby z niego dopiero co wywieziono sprzęty, było powietrze mocno stęchłe. Za pierwszym pokojem stała otworem stancyjka wygodniej urządzona. Znalazło się tam łóżko z pościelą zupełnie czystą, z atłasową kołdrą, miękkimi piernatami i stosem haftowanych poduszek.
— O, to właśnie! Tego nam brakowało! — ucieszył się lekarz. — Tu podporucznikowi będzie lepiej...
— Ja tu nikogo nie puszczę! — zgrzytnął ów burgrabia.
— Nie puścisz, wasan?
— Nie puszczę. To jest łóżko samej pani dziedziczki. — Mam rozkaz strictissime zaraz to łóżko wywieźć.
— To ja strictissime kasuję tamten rozkaz.
— Ehe...
— Rwij mi acan po gorącą wodę na dużej, czystej misce. Żeby mi za dwa pacierze była w tem miejscu! — wypalił dobroczyńca Rafała, chwytając tamtego za ramię po raz wtóry i otwierając nim drzwi naoścież.
Z sieni dał się słyszeć głos bynajmniej nie pokorny:
— Ja idę, ale wy, młokosy, popamiętacie!
— Konia odwiąż od płota! Zaprowadź go do stajni! owsa mu daj pełny żłób! Słyszałeś?...