Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ugorami. Kopyta końskie zapadały się jeszcze po pęciny i, wyrywane z tężejącej ziemi, pojękiwały do taktu. Pod wsią Pruszkowem przebyto w bród Utratę, piachami ruszono na południe w lasy Komorowskie i Helenowskie. Zaraz za rzeczką kapitan Katerla zatrzymał oddział i uformował go do patrolowania. Dwadzieścia pięć koni dał na awangardę z porucznikiem na czele. Z tych dziesięciu miało patrolować, a piętnastu iść w kupie o dwa tysiące kroków przed oddziałem głównym. Dwudziestu jeźdźców z pierwszym podporucznikiem zostawił w aryergardzie o dwa tysiące kroków za oddziałem głównym. W takim tedy porządku wszedł w lasy.
Suche, napół liściaste bory ciche były i nieme.
Podszewka leśna — grabina, dębczaki, kuszcze leszczynowe — ledwie, ledwie dawała znak życia. Zeschły i truchlejący liść pod końskiemi kopytami szeleściał...
Wazką dróżką od Nowej Wsi, w stronę Nadarzyna, przeciskała się straż przednia. Oddział środkowy szedł kupą, mając po boku wachmistrza starszego, czterech wachmistrzów, furyera, kapralów i trębaczów. Szeregowi ciągnęli równo lasem. Milczeli głucho i dawali baczenie.
Słońce już weszło i nagi las tak jakby przeciągał się i dźwigał ze snu. Tu i owdzie otwierało się pole, jak zatoka werznięta w las, i oko biegło w pustą, milową, mazowiecką równinę. W jednej z takich ostoi bydliła samotna wioska. Kilkanaście bielonych chałup pod słomianemi strzechami. Siedliska mieściły się po obudwu stronach piaszczystej drogi. Nad strzechami górowały nagie lipy i rosochate wierzby. Pustka i cisza...