Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może pognać na jarmark do Wąwolnicy, albo Baranowa... Toby zbił kabzę!
— Dalejże, dławikufle! Pijmy zdrowie młokosa Cedry!... — zawołał Prendowski.
— Skoroś się, wiesz, z tego postrzału wylizał, toś chwat. Kozła magnąłeś, jak pajac w cyrku, a farbowałeś, bracie, jak rogacz, trafiony pod piąte żebro... — mruczał Niezabitowski.
— Chociażeś z nami w podłych górach Juvenes nie był, aleś lansyer chrzczony. Pijmy za niego!
— Kołem za niego pijmy! — krzyknęli.
Wstał cały półpijany stół. Cedro powiódł po nich okiem i zakipiał cały od żołnierskiego wzruszenia. Gotówby był umrzeć za tych ludzi, dałby się w sztuki porąbać za honor, jaki mu wyświadczyli, pijąc zań i zowiąc go lansyerem. Chciał powiedzieć, że widział Napoleona. Podniósł kielich...
— Wołać tu Dysa! — krzyknął Prendowski — niech jucha śpiewa, bo markotno... śmierć w oczy zagląda...
— Dysa wołać!...
Wszedł zaraz żołnierz stary, niewielkiego wzrostu, z włosami bielusieńkimi, jak śnieg, i z białym przystrzyżonym wąsikiem, ale czerstwy i czerwony jak ćwik.
— Stary! Śpiewaj!... — wołano.
— Tylko nie z tych nowych pieśni...
— Stare nam śpiewaj! co najstarsze!
— Według rozkazu... — rzekł wyprostowany Dys.
Usunął się zaraz pod ścianę, odkaszlnął i powiódł ręką po wąsach. Za chwilę wzniósł dłoń uroczyście,