Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowy, wspierają się na łokciach przeszyte, bezsilne tułowia i zeschłe gardła, uszczęśliwione usta miotają krzyk:
— Wiwat cesarz!
Krzysztof podniósł się z legowiska. Coś w nim od tego ruchu złamało się, jak gdyby chrupnęło bez dźwięku. Siadł na posłaniu straszliwie blady, zlany potem, z gębą pełną krwi. Oczy jego, jak kły, werznęły się w nadchodzącego. Zatrzymały go w miejscu. Stanął.
Sire! — wymówił Cedro.
Ciemne, wojenne oczy wodza uderzyły w spojrzenie Krzysztofa.
Spokojna twarz, jakby wykuta z niewiadomego metalu, była ku niemu wyczekująco i groźnie zwrócona.
Jakie jest twoje życzenie? — spytał głuchym i zimnym głosem.
— Jeśli umrę... — począł mówić Cedro w języku francuskim, spokojnie i groźnie, z dumą i odwagą patrząc mu w oczy,
— Jakiej jesteś broni? — przerwał.
— Lansyer polski.
— Z pod Tudeli?
— Tak.
— Nazwisko?
— Poszedłem z domu mego ojca... Wierzyłem, za moją ziemię... A teraz... na obcej... Wyrzecz, że nie nadaremnie, że dla mojej ziemi... Cesarzu, cesarzu!
Nieme i głuche oczy zagłębiły się i weszły w oszalałe ze śmiertelnej miłości spojrzenie rannego. Nieruchomy, zadumany stał Napoleon. Któż wie? Może w tych