Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kładź się, gnojku, i śpij!... — rzekł, wskazując tapczan.
— Pan kapitan nie ma w sobie, ile wnosić mogę, nic z nieprzyjemnej twardości Scypiona Afrykańskiego... — rzekł Krzysztof z łagodną ironią, zmierzając do legowiska.
W tej samej chwili przypomniał sobie, że to jego ktoś dziś przezywał Scypionem Młodszym.
Miał zamiar rzucić Wyganowskiemu prosto w nos inne przezwiska, jak: pudel, jeździec, blondyn — ale już nie był pewny, czy rzeczywiście widzi przed sobą kapitana, czy tylko o nim śni.
— Ja nie mam w sobie nic ze Scypiona żadnego... Jestem proch i popiół...
— To śpij... — mruknął Cedro.
— Nie, ja tu sobie posiedzę. Poczekam na ciebie. Obudzę cię za kwadrans, gdy będę z moją kompanią z tego domu wychodził.
Krzysztof, dopadłszy głową posłania, w tej chwili zachrapał na cały klasztor. Zdawało mu się, że tylko co zamknął powieki, kiedy już zaczęto burzyć we drzwi, kołatać kolbami i słowem wzywać kapitana Wyganowskiego do dzieła. Cedro obudził się tak samo nagle, jak zasnął. Słuchał przez chwilę huku wystrzałów, wrzasków bitewnych... Kapitan siedział na krześle w tej samej pozycyi, twarzą do okna zwrócony. Zdawał się wcale nie słyszeć krzyków, wzywających do boju Zdjął był czapkę i jeszcze jej nie wdział. Twarz jego teraz wydawała się daleko mizerniejszą. Był bardzo piękny.
Suche, kościste czoło, ściągły nos, starannie utrzy-