Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

datne bryły. Zdało się w zmierzchu, że to chropawe skorupy olbrzymich żółwiów, że to krokodyle uśpione, że to kadłuby zabitych i zwalonych słoniów, hipopotamów, czy nosorożców z wyciągniętymi członki, ze skłębionymi zwojami trąb, łbów i karków. Bliżej lądu dźwigały się z brzegów jak gdyby zwalone baszty zamczysk, posępne ruiny kościołów, które zburzyło najście barbarzyńców. Sterczały, zamierzając się na morze, spiczaste urwiska i zręby rozwalone — ni to siekiery, ni to młoty i piły poczwarne koczujących w zaraniu świata plemion ziemi, ni to groty spis, dłóta, widły, osęki...
Wypłynął z głębi gór biały, jasnośliczny, ostro zarysowany wietek księżyca na pierwocinach nowiu i brzask swój pylny, sypki a nikły z mroku począł wywijać i siać na topiele oceanu, na szerokowładne przestwory wodnej równiny. Wygasł powoli ostatni przebłysk dnia...
Ciemna schodziła noc. Niewidzialne w niej zgonne odmęty poczęły szumieć. Na rozłogi bez granic zstąpiło srebrzyste światło, tworząc jak gdyby szlak i drogę prostą do tajemniczej a niezgłębionej ciemnicy oceanu. Poszła tą drogą za oczyma uniesiona myśl człowiecza, sama jak błędny, mistyczny pył blasku księżyca. Poszła w śródmorze, w samotnie zjednoczenia wód. Stanęła przerażona między otchłanią nieba a przepaścią chłonącą oceanu — otoczy świata. Głębia pod nią wody, sześć wiorst licząca od powierzchni do dna. Noc nad nią ciężka.
Lecz oto jedno słabe a pożądliwe lśnienie księżyca... Wzruszą się wtedy wody! Dźwignie się z ciszy powierzchnej, nieruchomo nad bezgruntem leżącej, ol-