Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którą oblewał kwiat śniegowy. Dziwnem mu się to wydało, że siostra mogła wejść z taką swobodą w ten bugaj dziewiczy, którego on sam nigdy jeszcze nie przekroczył. Udał się tam i ze zdumieniem zobaczył głęboko w ziemi wyrytą między cierniami ścieżkę, która chyłkiem szła w górę do skrytej w gąszczach altanki. Darniowa ławka zajmowała połowę tego schronienia. Nad nią zwartym, nieprzeniknionym gąszczem stały czarne ciernie, okryte kwiatem. Dziki chmiel przerzucał tu i owdzie swe mocne nici, i jedna tylko biała brzózka o pękającej białej korze wzdychała nad tem miejscem, gdy cichy wiatr czesał jej długie srebrnozielone włosy.
Zofka zarumieniła się, zczerwieniała, ujrzawszy brata. Ona, praktyczna gospodyni, od świtu do nocy zajęta krowami, cielętami, kurami, gęśmi, spiżarnią i kredensem, siedziała tu, schwytana na gorącym uczynku »egzaltacyi«, tak zgubnej i tak ogólnie potępionej... Sama wykopała tę ścieżkę, sama zniosła kamienie i okryła je ziemią a darnią. Poco? Naco? Żeby przychodzić tu na wiosnę i siedzieć »sobie«. Jakże teraz żałowała tego, co się stało, gdy brat patrzał na nią drwiącemi, męskiemi oczyma! Nic nie mogła powiedzieć na swe usprawiedliwienie, nic a nic. Ani jednego praktycznego względu! Nie było to ani dla dobra krów, ani dla wygody cieląt, ani dla gęsi, ani dla czeladzi. Dla nikogo... Spuściła oczy, i ponury wyraz bezsilnej hańby odmalował się na jej twarzy. Siedziała tak dość długo, skubiąc palcami trawę. W końcu rzekła:
— Rafał, nie mów tatuńciowi dobrodziejowi, żeś mię tu zastał...