Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś waćpan cały w błocie zawalany. Przyznaj się: spadłeś z konia? co? prawda?
— Ależ gdzie tam!
— Daj no pokój! Skocz, proszę cię, do Chłuki, wszak go znasz?
— Znam...
— Oczyść się, obmyj, bo cię wezmą na języki i wyśmieją. My wracamy do Grudna. Powiem wszystkim, żem cię posłał na Wygnankę w swoim interesie.
— Słucham księcia...
— Zdaleka oddaj towarzystwu waletę, jak gdyby nigdy nic, i ruszaj. Wróć wieczorem o zmroku. Twarz na noc obłóż wodą... Adieu...
»Nic nie powiedziała« — myślał Rafał z niewymowną rozkoszą. Zadrgała w nim jak gdyby struna, wyśpiewał się krótki, osobliwy głos i upadł w nicość
»Nic nie rzekła, ani wyrazu...« — marzył, odjeżdżając.
Popędził w przeciwną stronę, ku Wygnance. Gdy się pode wsią obejrzał, już mu kawalkada grudzieńska znikła z oczu. Ostrym kłusem mijał wioskę.
Chałupy włościańskie ze zmurszałego drzewa, kryte gontem, jak żebracze łachmany wyciągały się wzdłuż drogi. Najlichsza z nich, krzywa i rozsypująca z siebie próchno, była siedliskiem starego Żyda, Urysia. Sam krzywonogi Żydowin stał przede drzwiami i patrzał w stronę dworu z takiem przerażeniem, że nawet pędzącego Rafała nie dojrzał. Inne chałupy były poroztwierane i puste. Dopiero na końcu wioski widać było zbiegowisko ludzi. Z kolein drogi podnosiła się