Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sękate jego ręce Okryte były dużemi plamami piegów, jakby zastygłą żywicą. Broda i pejsy tak spłowiały na słońcu i w czasie pluchot, że przypominać mogły bardziej mech drzewny, niż ludzkie włosy. Odzienie gałgańskie upodobniło się całkiem do kory.
Teraz, gdy pan kapitan zaczął trzebić pustki, jego do tej roboty najmuje. Dawniej, przed dwoma laty, pan kapitan czasami przychodził na nowinę i własną ręką darł jałowce. Ale pan kapitan i wtedy nie miał potrzebnej siły, a jałowiec ma korzeń długi, jak ludzka bieda. Nie. Nie miał siły. Może miał dawniej, pewnie miał, ale teraz to już całkiem niema. Jak można mieć siłę po tak wielkiej słabości? Teraz już ani razu nie przychodzi na rolę. Pan kapitan jak wolnym krokiem przybył, to on lubił usiąść na kamieniu i patrzeć, jak Uryś pracuje. On nie dlatego przychodził, żeby tę robotę dopilnować... To nie jest taki człowiek, co drugiego pilnuje... Urysia nie trzeba pilnować. On siadł na kamieniu, podparł głowę na ręce i patrzał. On patrzał, on milczał. Ale za najmądrzejszą mowę obstoi takie niemówienie, jeśli człowiek tak patrzy na człowieka. Z przeproszeniem panicza, czemu taki chrześcijanin nie urodzi się na żydowskiego rabina? Dużo się trafi mądre rabiny między zakonnemi, ale najmądrzejszy rabin między rabinami, sam magiet, nie będzie taki mądry, jak pan kapitan. On wszystko wie ze swego rozumu. Jego każde słowo można sprzedać za gotówkę, jak najlepszy towar. Parę razy to on się odezwał nie o te karczowanie, nie o zarobek, nie o jadło i napitek, nie o tutejsze ale o tamte życie... Uryś nie pamięta, nie umie powtórzyć, co on powiedział o tam-