Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/49

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    żywny, nie do tego jednak stopnia, żeby go można zaliczyć do grubasów.
    Twarz miał starannie wygoloną z pozostawieniem podskubanego wąsika, włosy strzyżone przy samiutkiej skórze, co niweczyło niemal bez śladu zarysy zbyt już rozległych kątów łysiny. Ubrany był w całem znaczeniu tego wyrazu porządnie i wykwintnie, aczkolwiek suknie jego były dosyć wytarte i powypychane na łokciach. Tuż u nóg lokatora Horsta leżał śliczny taks, długi lśniący, nie spuszczając oka ani na sekundę z oblicza swego pana. Pan Pobratyński ocknął się już i poziewał.
    Dało się słyszeć lekkie stukanie we drzwi. — Brudne barchany, zwinięte jednym zamachem w potężny kłąb, znikły pod kołdrą. Lokal zlekka zatrząsł się w posadach od podskoków matki rodu, zdążającej do kuchni dla ukrycia negliżyków poobiednich.
    Pan Pobratyński przybrał pozę wykwintnie-niedbałą, jedno z arcydzieł swego ducha. Ewa otwarła drzwi.
    — Państwo przebaczą... — mówił Niepołomski, wchodząc do pokoju, — pragnę złożyć rządcy domu moje legitymacye. Stróż mię objaśnił, że szanowny ojciec pani właśnie prowadzi meldunki w tym domu...
    — Tak jest. Proszę pana... — rzekła, usuwając się ode drzwi.
    Gość wszedł do cubiculum familii (niedostatecznie przewietrzanego).
    Stary pan z dystynkcyą i pewną odmianką wdzięczności przyjął wręczone mu dowody legitymacyjne. Wyszukał okulary, nałożył je na nos i dopiero ministe-