Strona:PL Stefan Żeromski - Duma o hetmanie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posępne widziadła kolumn człowieczych, legie, sapieżyńskim tropem w północ pędzone.
Golone w pół głowy ich szmata skrwawiona okrywa.
Staplane sukmany od burzy chronią grzbiet.
U rąk, u nóg dzwoni żelazo.
Krucy nad nimi kraczą czarni i chytre wrony kołują stadem.
Wyją na nich wilki w borach.
Skostniałe oczy legionu patrzą się w sępa męczarni, co w chmurach nad nim leci.
W ten wzrok nieustraszony zapadła się wola święta.
W lica wychudłe, żółte, nalane — pogarda cierpienia.
Jak jeden człowiek idą tłumem, ciągnąc świat.
Dojrzeli jeźdźca we mgłach...
Okrzyk, tensam, co z lochów cyrku Dawida witał, pozdrowił serce upadłe.
Zsiadł hetman z konia.
Pobiegł ku nim...
Padł przed braci legią z rozkrzyżowanemi ramiony na twarz.
Leży w szlochach przed widokiem pohańbienia ojczyzny, w jęku piersi łamiącym.
Zgrabiałe palce w śnieg się wbiły.
Serce umiera z żalu...
Aż oto nagły błysk gniewu rozdarł mrok ducha.
Prawica głowni miecza dopadła.
Senny krzyk — nie pozwalam! — który zmora garścią dusi, szarpie się z piersi w ostatnim tchu...