Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 124.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chcesz pan, czy nie? — pytał Emieljanow, cofając się za swe biuro, gdzie usiadł w głębokim fotelu.
— Po to przyszedłem w pańskie nieżyczliwe progi.
— Nie były dla pana nieżyczliwe, aleś tego nie umiał uszanować. Wszedłeś mi pan w drogę, — nietylko w drogę! — zgrzytnął Rosyanin.
— Nie wiem, o co chodzi.
— Wiesz pan dobrze. Otóż taka jest prawda. Szczebieniew potrzebował potomka. Potrzebował potomka za wszelką cenę, gdyż krewniacy czyhali na jego majątek. Tymczasem papa Szczebieniew, sam pan to rozumiesz dobrze... Biedactwo! Musiał po to wybrać się do słonecznej Italii ze swą uroczą magnifiką. A nuż jaki cud? Paneś się dyablo nadał do tego cudu. Skoro magnifika zaszła w ciążę, uciekli, zwiali, wyfrunęli. Teraz Szczebieniew jest w siódmem niebie. Szczęśliwy małżonek, papa in spe. A pan chcesz, żeby on, albo jego wierna małżonka listy do pana pisywała... Dobry sobie! Znać pana nie chcą, nie wiedzą, coś za jeden. Murzyn!
— Milcz! — wrzasnął Fosca.
Emieljanow porwał przycisk marmurowy, olbrzymi, z jakąś na wierzchu bronzową figurą i od jednego zamachu cisnął tym ciężarem w głowę Włocha. Chybił. Ciężki głaz świsnął obok ucha młodzieńca i wyrwał szczerbę w tafli mahoniowej drzwi wejściowych.
Fosca wyszedł za drzwi, jak waryat, łkając w głębi siebie. Gdy się słaniał na schodach bez wiadomości o tem, gdzie jest i dokąd idzie, lokaje pomagali mu wyjść, bynajmniej nie życzliwemi gestami i słowami.
Miał przynajmniej nad czem zastanowić się poważnie i głęboko. Mógł rozważyć rolę osób, z któremi