Strona:PL Stefan Żeromski-Pomyłki 121.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

raz marę, która obok niego przeszła! Jeszcze z pościeli nie wytchnął subtelny zapach perfumy, jeszcze w ciszy nocnej brzmiał niezapomniany śmiech. Głupia oto pustka legła na ziemi. Jałowa odraza napełniała duszę. Wysunęła się z całości życia jakoby ręka zmory, żądającej nieustępliwie szczodrej zapłaty za wszystko, co było. Wyliczyła sobie wszystko, co było, i zysk swój chciała mieć bez uszczerbku.
Fosca czuł, jak za wszystko jest winien i ile musi zapłacić. Szczęście minione rozrastało się w oczach, niby wysokie góry, wiosennem słońcem oświetlone, a teraźniejszość rozpościerała się przed nimi, jako kraina straszliwa, na którą padł ciężki mrok zatracenia. Gdziekolwiek było pójść, pamięć, pamięć wskazywała miejsce szczęśliwe. Pasya żywa burzyła się, ni to dziki koń z wolnych pól, którego ujeżdżacz ściąga teraz kańczugiem, ile wola. Nie pomagało nic zwijanie skarg wkrąg i ponoszenie w pustynię ślepemi susy szału... Wszystko było na nic. Ani jeść, ani pić. Głupie wzdychanie do śmierci, do jedynej pociechy hamowała głupia nadzieja: — a nuż znagła zabrzmi przecudny ów śmiech... Ileż to razy Fosca stawał nad rudemi kłębami, baniami i popławami starego Tybru i z mostu Anioła patrzał w wiekuistą głębinę, marząc o śmiertelnem uciszeniu. Ale go zawsze z tych wypraw odwoływała myśl: — a nuż w domu czeka list...
Były dnie, kiedy literalnie nie mógł być sam. Siedział tedy w gronie towarzyszów, stawiał każdemu i sam pił. Gdy lokal zamknięto, wałęsał się po mieście aż do świtu. Rano wbiegał na swe schody, walił się na posłanie i spał, jak kłoda, aż do południa. Wróciło życie