Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gach, i których ślady dawnego przyczepienia widać u góry, w białych bliznach na tle ciemnych skał granitu.

Głucho i cicho. Jedynym śladem istot żyjących był martwy Recek, leżący wśród dróżki. Perć coraz biedniejsza, często niedostrzegalna dla naszych nieobeznanych z górami oczu. Idąc coraz wyżej, pomijamy kolibę pasterską, zapewne jedne z najwyżej położonych — czarną kupę desek, kamieni i płatów kory, przypartą do wystającego skalnego garbu. Wyżej wchodzimy na zielone zbocza, osypane skałami, dokoła leżą płaty śniegu — jeszcze wyżej, wielki taras, ponad którym widać wysoką, gładką, ciemną wieżę gotycką, którą właśnie obejmuje i przesłania mgła gęsta — szara. To niedostępna turnia Mnicha ukryła się w chmurze, jakgdyby nie chciała nas przyjąć. Podeszliśmy do stóp jej. Czarny złom granitu wznosił się stromo i ginął tuż nad naszemi głowami we mgle, która nagle zniżyła się tak, żeśmy w niej utonęli. Kiedy mgła znowu uleciała, stał przy nas młody człowiek, tak cienki i wątły, jak trzcinka kołysząca się nad wodą jeziora, tak elegancki, jakgdyby szedł na five o’clock, z tak łagodnem, błękitnem okiem, jakgdyby był kochankiem lilii. Stał, patrzał w górę z wyrazem zachwytu i żądzy, ściągał ramionami, rozstawiał ręce i wydawał ciche jęki, podobne do gruchania gołębi. Tuż na kamieniu siedział jego