Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cznych wirchów. Podmuch wiatru przeciąga nad wodą, która się skrzy przez chwilę srebrnym błyskiem, i znowu wygładza się w ciemną, miękką taflę.

czarny staw pod rysami.
Schodzimy nad brzeg, gdzie nas czeka tratwa, świecąca, jak złoto, jasnem, nowem drzewem świerkowem, na tle ciemnej, granatowej wody.
Przewodnicy nasi idą pieszo dokoła jeziora, wrzeszcząc:

Wsyćkie wirchy przęseł, wsyćkie przewędrował,
Przyseł do Morskiego, tam se zanocował, hu!

Zabieramy na tratwę Sabałę i płyniemy.
Po tych wirchowych, powietrznych krajach, z których zstąpiliśmy na toń gładką, doznaje się wrażenia jakiegoś bezmiernego zaklęśnięcia się, zagłębienia tej doliny — poprostu czuję, że jestem na dnie. Potworny gmach Mięguszowskich turni, po którym schodziliśmy przez cztery godziny, zdaje się tak strasznie wysokim, tak naprawdę niebotycznym, nam, którzyśmy niedawno patrzyli z jego szczytu w dwie strony świata bez granic. Chociaż słońce ukryte tylko za górami, ciemna woda i ciemne skały i lasy wywołują wrażenie wieczornego mroku.
Dzień cały spędziliśmy, wysilając się na pokonanie trudności drogi; czuliśmy ciągle osobistą odpowiedzialność za każdy krok, za ruch każdy; przywykliśmy patrzeć z góry w przepaść, której dno mierzyliśmy dokładnie okiem, jak je wyraźnie ze wszystkiemi szczegółami widzieliśmy;