Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 225.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu wskazał wysoko, stromą, gładką płaszczyznę, lśniącą od wody ciekącej z płatka śniegu, — to zaś bez te wode, i potem hań! hań! ka te turnie śtyrbne, toz to takim upłazem powyz źlebu wendzie się na Przełęc.
W opowiadaniu wyglądało to łatwo i lekko, ale ten lśniący zrębek, wiszący nad przepaścią, po którego śliskiej powierzchni miało się iść, i ta cała potężna, przygniatająca ogromem masa, która wprawdzie zdawała się chropawą, lecz dyabelnie stromą — wszystko to nie robiło tak bardzo milutkiego wrażenia.
Więc też na twarzy naszego towarzysza malowała się zupełna decepeya.
— Proszę pana! — zawołał na dowódcę wyprawy — to niemożliwe, to szaleństwo, ja tam nie pójdę! Ja nie mogę, ja nie chcę, ja wrócę!
Położenie stawało się przykrem. — Wrócić? Dokąd i kędy? Czyż na wszystkie strony nie czyhały podobne, lub gorsze przepaście?
Rzucono się na ratunek: trzeba było przynajmniej sprowadzić go w dolinę Hińczowych Stawów, zkąd już dalej dolinami zeszedłby na Węgry i wrócił koleją do Zakopanego. Lecz napróżno nasz doświadczony dowódca tłómaczył mu, że to nic nie znaczy, że niema czego się obawiać, że zejście łatwe, — napróżno radził mu, żeby odpoczął, nie patrzał w tę stronę, wypił jeszcze koniaku: — wszystko napróżno. Na bladej twarzy i spoconem czole malował się straszny upór: — „Nie pójdę! nie chcę!“
Przyrodnik, pamiętający pomiary tatrzańskich wzniesień, mówił! — „Ależ, proszę pana! do stawu mamy w dół tylko 718 stóp! a od stawu w górę, na przełęcz ledwie 1.115, ponieważ leży on na wysokości 6.204 stóp nad poziomem morza! Przecież pan już wchodził i schodził na Zawrat i z Zawratu — niższego ledwie o 45 stóp od miejsca, na którem pan siedzisz.“
Wszystko na nic! Wiadomości te zdawały się jeszcze pogarszać sprawę.
Starsi przewodnicy wymyślali młodemu, że nie umie „z panem gazdować,“ — grozili, że mu blachę z numerem odbiorą, jak będzie tak pogłupiemu przewodnikował, — mała ztąd pociecha.
Blada twarz, spocone czoło i okrągłe oczy mówiły jedno: „Nie pójdę!“
Panika jest zaraźliwą. Zrozumiałem teraz, jak wojskiem rozbitem owłada ten najstraszniejszy wróg — strach, który rozdmuchuje armie potężne, jak kurz, na wszystkie strony świata. Kilku moich przyjaciół siedziało bladych, milczących, lub kopało gorączkowo ciupagami darń zieloną.