Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zhańbił, co se strzelił do sobie z dubeltówki i zabił sie — aze mózgiem ściany obryzgał.
Juźci, kiej uciok Myśliwiec z Kubina, to ino w portkak a w kosuli; toz to przyleciał na hale i tamok juhas owce pasł, to nań skocył, a kapelus, cuhę odebrał i poseł ka mu trza było.
Jak go raz łapali, trzok Orawców uwisło mu we włosak, jak ciągnom i ciągnom, on zaś miał taki śpicek na ciupadze, juźci kole jednego pod ziobro, ten skrzyknął i padł, a tamci zaraz popuścili i on uciok do hal.
Ale go i tak raz wzieni, co bez ulice chodzić musiał — wtedy to bez takie ulice się chodziło co cie z dwóch stron prętami bili — hej! — toz to seść ulic chodził, a przecie wyzył, i znowu zimował.
I to była niewielka chłopina, ale tu w sobie tęgi, i bardzo zajadliwe a wartkie!
Miał towarzysy, juźci zimowali to w Muraniu, to w Osobitej, to jak im w Muraniu chybiało, to zaś pośli pozycyć w Osobitej, hej! Pozycali z kotlika, z tyk towarzyskik pieniędzy, ale zaś takie pieniądze musom dosuć kiej im Bóg nagodzi latem.
Raz co nie było: dopadli go Orawcy na zwyzce, i kiej hipnął dołu co go łapali, toz to widłami nogę mu przebili, he! kielo razy pokazował mi te kwiatki.
Zaś jedni go łapali, a drudzy go tez sanowali. Pani tacy z Orawy, co im dźwierzynę nosił, to go zaś radzi widzieli i nie stali mu na zdradzie.
A i bacowie tamok w Orawie tez go radzi widzieli i dość go zratowali. Plany płaciły po dwadzieścia papierków za niedźwiedzia.
I prosili go, coby ik strzóg cy od wilków, cy od niedźwiedzi, i on temu zdoleł, bo zaś nad niego godniejsego strzelca nie było. Hej! Nad Tatara, nad Myśliwca polowaca więksego nimas w całyk Tatrak.
No, juźci potem osłabł w tej starości, nie porada mu było po halak latać, na ocy tez nie tak do znaku widział — he! — juz cosi kany, kiej kciał na lotku strzelić, to nie móg trafić, toz to przyseł dó domu — juźci wrócił na umarcie — hej!
No i dobrze: nikt go nie łapał za to dezenterowanie, i tak juz tamok ostał i siedział przy bracie.
Ale, to naucone było we wirchak zyć ślebodno, to się mu cniło w chałupie — nie móg a kciał w hale uciekać. To zaś tamok ludzie i baby się poschadzowali, a tak mu radzili: „Nie idźcie, kaz pójdziecie, kiejeście starzy, kiej wam jus najwyzsy wirk cas.“ — Juźci on rzece: — „Dyćby