Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał iść? Toz to poseł z nami i chodzili my cosi do sesci dni. Wylecieliśmy pod Krzywań, — jużci Józek z Obrochtą poseł do jednej doliny, ja do drugiej, i, cy dyabli was tu przynieśli! przyśli Luptacy! Józek uwidział ik z gronki, ale nie śmiał wołać, — zaś kiej my chadzali bracia Krzeptowscy, to my się z wirchu na wirch dogadali kapelusami, juźci brat zawiesił cuhe na flinte i ukazuje Obrochcie — ale ten się nie obraca.

No, i dobrze nie bardzo, Luptacy zaśli Obrochtę z drugiego boku — dopiro ten się obeźre — uwidział! — no, juz wtedy w uciekaca! Luptacy za nim. To go przegnali z drugiej strony z pod Krzywania do Niechcyrki. Ten leci takim źlebem, śniega tam były do cienia, to się go łapił pazdurami a seł, ci zaś obuci stąpić nie mogli — uciok! Dopiro brat wyleci naproci mnie: Luptacy Obrochtę zajęli! — a Obrochta uciok za wsytkom strawom!
Zajdziemy do takiej dolinki, cok wiedział, ze je miejsce godne na świstaki, juze było prawie pociemiato. Mieliśmy takom małom motyckę, wziołek se grzebść. Ziem była lekka, bez skale, grzebiem od wiecora do rania, ale zaś potem były takie skale, dziura się pod nie chowała, juźci grzebiem a pilnie pozierałek do nieba, cy nie uwidzem kany jakik gości. Dopiro z tej ćmy cosi prasło piargiem. — Józek mówi: „Cap!“ ja zaś: „Cłowiek!“ To zaśpotem świsło trzy razy... porwę flntę — myśliwskie prawo krótkie! Cekam — nic! Daj grzebść! Skoro na świtaniu, jest stary, wielgi świstak. Ale, zabił się do skale, nie móg go dostać. Dziubne flintom — a on gryzie. Wezme rymac, kciał to wkręcić w kucine, zaś wywlec — odciął zębami rak na rymacu. No, rzeke, juz ja cie dostane! Juźci paf! z jednej flinty do dziury, — posiedze na kwile! — paf! z drugiej. No, i co się nie zrobiło, dymem go zdusiło, — idzie z tej jam taki pijany — ja go łap za kucinę, ten się sarpnął — kucina w garzści ostała — uciok!
Idziemy z pod Krzywania ku Ciemno-Smrecynom, ale, my nie jedli juz drugi dzień, i dopiro ja patrzem: — Niedźwiedź! Idzie, rusa kudłami, jak Madziar gaciami. — Widzis go! juźci brat myślał co Luptacy, porwie się biedz, — dopiro go wołam — hipnął ku mnie. Pokazujem mu niedźwiedzia: idzie proci nas — dy to teli jak sałas!
— Wyjmuj lotki, bij kulkę a hybaj za wode, siądź za smerekiem a puść blisko!
Juźci on przeleciał za wode, — wsyćko my odbiegli, i torby, i cuhy, prasnąłek i kapelus, ino flinte do jednej, ciupage do drugiej garzści — lecem! No, juz zaleciałek, poźrem, nic nie widzem: Co się to mogło stać?