Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjemnie ogrzewani słońcem na tych chłodnych wyżynach, leżeliśmy w trawach w milczeniu — słuchając ciszy...
Nagle, stłumiony głos zawołał: „Niedźwiedź!“
Rzeczywiście, w dali widać było coś, co się ruszało na stoku góry, szwędało się zwolna między trawami. Blask słońca nie dawał dobrze rozpoznać kształtów — rozpoczęła się więc cicha dyskusya: „Niedźwiedź, czy cap?“
Monachijczyk, wsławiony między kunsthändlerami malowaniem polowań na niedźwiedzie, które obserwował za kratami zoologicznego ogrodu, zawsze zważając pilnie na napis: Vorsicht! der Bär beisst! znalazł się pierwszy raz w życiu, oko w oko, jeżeli tak można powiedzieć, bez krat, z bohaterem swoich obrazów. Okazywał też wielkie zainteresowanie, trzymał mocno przy oczach lornetkę, którą napróżno usiłowaliśmy mu wydrzeć, i odpinał futerał, z którego błyszczała stal bronzowana pysznego rewolweru.
Ostatecznie, przez głosowanie zostało przyjętem, że ruszający się dali zwierz jest niedźwiedziem. Zwłaszcza że kiedy kilku górali ruszyło się, żeby podejść bliżej, zwierz umknął w wielkich susach, lecz nie poszedł w turnie, jakby uczynił cap, tylko w chóściaki, które miał za sobą.
Sabała, któremu, katarakta nie pozwalała już widzieć w dali, próbował patrzeć „bez „łurnietkę“, ale i to mu nie na wiele się zdało; a że stary myśliwiec, więc się ogromnie zainteresował bronią, i z wielką ciekawością oglądał rewolwer malarza.
— He! — mówił, — sprzęt godny, do rzecy! Zaś to i flinty som takie, rafle w Amaryce na ośmnaście siusów. Ale, to i myśliwiec musi być do sprzętu. Bo zaś jest i taki, co choćby ta jaki godny sprzęt miał w garzci, jak niedźwiedzia uwidzi, to tak zdygoce, co albo brzeżek ka postrzeli, albo zaś Panu Bogu w okna! hej!
Nikt tego nie wziął do siebie...
Aczkolwiek z pewnemi zastrzeżeniami, wewnętrznemi, zaregestrowaliśmy do wrażeń tatrzańskich: „Spotkanie z niedźwiedziem w dolinie Cichej“ — i ruszyliśmy, zwracając się ku południo-wschodowi. Zrazu staczaliśmy się w coraz bujniejszą trawę, potem dźwignęliśmy się w górę, i z drugiego grzbietu spojrzeliśmy z świat całkiem inny.“
Mrok zalegał głęboką dolinę, zniżającą się ku oddaleniu. W głębi wznosiły się czarno-granatowe przyczoła gór, pokrytych kosodrzewiną, wśród której wiła się biała nitka potoku. Wyżej leżał wielki szafir stawu,