Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 085.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pachnie! jak wino — mruczał do siebie.
Poszliśmy przez polanę w ten las ciemny, i odrazu wpadliśmy w wyschłe łożysko potoku, świecące białemi, gładkiemi kamieniami, wśród rudego podścieliska świerków.
Droga kamienista szła w górę lasem schodzonym i stratowanym przez bydło; korzenie drzew siedziały na wierzchu, splątane i pomieszane, oślizgłe wilgocią rozłaziły się, jak kłębowisko wstrętnych gadów. Szliśmy bez celu, bez przewodnika, pytając o drogę tylko śladów perci lub błądząc w leśnej pustyni naoślep.
Na lewo, gdy las wstępując na jaki brzeżek, stawał się rzadszym, migały się jasne krzesanice skał, stromych, jak ściany domów. Paprocie wysypywały się miejscami i jaśniały na ciemnem tle rudo-zielonych mszarników. Droga coraz to dziczała, malała, szła coraz stromiej, ledwo dostrzegalna, ginęła czasem bez śladu w kępach mchów kołtuniastych.
Gdzieniegdzie pochłaniały ścieżynę lejkowate rozpadliny, na których dnie butwiały trupy świerków, rude, plamiaste, obwisłe porostami, gnijące, wśród zieleni wachlarzów paproci, wśród których szło się prawie omackiem.
W głąb leśnej ciemni wdzierały się niekiedy promyki słońca, czepiały się pni i gałęzi; świerkowych, rozsypywały, się po mchach, drżały na pojedynczych liściach paproci, i gasły, zostawiając jeszcze większą ciemność.
Las na wszystkie strony piętrzył się coraz wyżej; otwierał z boków ciasne wejścia jakichś kurytarzy, łamał się, szedł w górę i spadał po coraz stromszych i naglejszych pochyłościach. Czuć było pod stopami, że rośnie na wielkich skalnych odłamach.
Mała polanka pokryta, jak kobiercem aksamitnym, przepysznym ciemnym mchem, jedwabistym, zielonym, na którym świeciło parę różowych grzybów, a brzegami czerwieniły się, jak korale, brusznice. Na mchu ledwo dostrzegalne ślady stóp, — poszliśmy za niemi.
Przez gąszcz młodych, stłoczonych świerków, wydostaliśmy się na otwarte miejsce. Ciemny błękit nieba i biały ślepiący obłok na nim pokazywały, że gdzieś jest pogoda i słońce, — tu było ciemno. Naokoło ogromne, w bezładzie zrzucone i spiętrzone skały wspierały się jedne na drugich, okryte grubemi warstwami mchów ciemnych, rudych, zielonych i czarnych. Z czeluści rozpadlin, mrocznych jam, jaskiń i nor wiał chłód piwnicy, nad ich otworami dyndały się ogromne kołtuny mchów, jak dziwaczne sakwy z aksamitu. Kosodrzewina rozkładała szeroko grube golenie i zwisała nad rozpadlinami ciemną zielenią, — czerniły się rzadkie świerki