Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce zapadało w opary fioletowe, wiszące nad szerokiemi kopcami gór, wznoszących się od zachodu. Żółkło, czerwieniało i tonęło, migotliwe w rozżarzonem dokoła niego powietrzu.

hawrań o zachodzie.
Cały wał gór, leżał mroczny, sino-błękitny, tylko po szczytach paliły się małe, różowe płomyki, a na wschodzie oblana czerwonym blaskiem piramida Hawrania świeciła ponad ciemnemi obszarami lasów. Zachodni kraniec Tatr żarzył się i topniał w ognisku słonecznem — pałacem się ostatniemi jaskrawemi blaskami. Nagle ściemniało, — pomarańczowa tarcza przesunęła się, nie świecąc już, przez opar rdzawy, i znikła za zrębem ziemi.
Mrok w dolinie gęstniał szybko, po niebie tylko rozlewała się blada jasność. Na jej tle rysowała się potworna, sina sylweta jakiegoś topielca, zwrócona surową twarzą prosto ku niebu. Na piersi zapadłej leżały załamane i zaciśnięte palce, nogi okrywała ciemna opona lasów. To widmo Giewontu, o słabym blasku wieczornej zorzy, leży tak na olbrzymim, czarnym katafalku regli.
Noc. Niebo czarne, bez śladu błękitu; gwiazdy czyste, jasne, ostro, jak w mróz, migają z czarnej bezdni. Góry ledwo majaczeją swoją ciemną ścianą.