Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



II.

Perłowy brzask wschodu roztaczał się jasnem półkolem, podciętem sinemi, mglistemi smugami borów, nad któremi wznosiła się wielka piramida zbudowana z Hawrania, Murania i Nowego. Ciemna, fioletowo-błękitna masa góry odcinała się ostro na tle wstającego za nią słońca — pogodnego, ledwie przesłonionego nocnemi oparami.
Ze wschodu na zachód kładły się olbrzymie cienie, — powietrzne, błękitne, porozrywane jaskrawo świecącemi wierzchowinami lasów, — dachami dalekich chałup, połyskującemi jak metal, i okrągłemi szczytami pagórków, na których drgała, w blaskach słońca, obfita, ciężka rosa.
Cała dolina zdawała się kobiercem z granatu i zieleni, haftowanym złotem i purpurą.
Od południa piętrzyły się góry. Spodem ciemne lasy regli; wyżej zielone upłazy, z których wznosiła się szaro-błękitnawa ściana skał nagich, szczerbata, poorana brózdami, najeżona u szczytu zębami wichrów bezładnych i świecących różowo. Po nad wszystkiem, czysta, wklęsła kopuła pogodnego nieba, w którem płynął blady, jak krążek opłatka, księżyc. Z rozpadlin jarów ulatywały białe kłaczki mgieł, wiły się chwilę około ciemnych świerków i rozpływały się w nicość przed blaskiem słońca.
Cicha, jasna i rzeźwa pogoda śmiała się z całego widnokręgu.
Jednostajny, ciągły szmer potoków leciwie wstrząsał ciszą poranku. Czasem brzęknęły gdzieś w jarze dzwonki krów, lub dziki, przeraźliwy krzyk juhaski rozdarł powietrze.
Z za lasów, z za brzeżków wzgórz wznosiły się świecąc w słońcu dymy, i wzlatywały prosto ku niebu.
Najgęściej skupiały się one tam, gdzie nad potokiem ciemnieje szara dzwonnica kościółka osłonionego zielenią jesionów.