Strona:PL Stanisław Witkiewicz-Na przełęczy 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stko takiego chyba niema, któryby z właściwą sobie logiką, nie winił za swoje cierpienia prof. Chałubińskiego.
On winien, że deszcz jest mokry, że aneroid idzie na dół, że jest ciemno i zimno; że niema innej, prócz owsianej słomy, że pluskwy tną, że lampa źle się pali, że woda nie chce się gotować... że kluczyki od kufra gdzieś się zapodziały, że się stłukła butelka, koniaku... nie mówiąc już o tem, że gdyby nie Chałubiński, niktby przecie do Tatr nie jechał, a możeby ich nawet wcale nie było!
— Takie rzeczy tylko u nas mogą się dziać! — woła, tarzając się w szeleszczącej owsianej słomie i myśląc o swoim sprężynowym materacu i żelaznem lakierowanem łóżku.
Szczęśliwymi z punktu są tylko ludzie, którzy nie mieli czasu na to, żeby się przyzwyczaić do wygód, i, którzy nadewszystko czegoś po świecie szukają, którzy patrzą i widzą, umieją słuchać, chcą badać i poznawać — maniacy, którzy nie tylko siedząc na twardym stołku i owsianej słomie mogą jeszcze szukać malowniczości, i charakteru jakichś odrębności etnograficznych lub szczególności, przyrodniczych, — ale nawet leżąc na torturowym żarze, jeszczeby w nich szukali stosunku tonów, podziwiali rękojeść katowskiego miecza ścinającego ich głowy, lub badali chemiczny skład jadu żmii, od której ukąszenia właśnie konają.



Nazajutrz ledwie dniało, rzucamy się do okien.
Tuż przed chatą kilka świerków rozkrzyżowuje symetryczne gałęzie obwieszone festonami igliwia uperlonego rosą; nad niemi wznosi się mgła biała, dymiąca się z łożyska kipiącego pianą potoku; wyżej wielkie płaty chmur ciemnych, a gdzieś wysoko po nad tem wszystkiem, zawieszone w powietrzu bielą się szczyty i czerni się las siwy od okiści.
Czysta bajka!
Ale śnieg! zimno? Czy po tośmy tu przyjechali? Barometr nie ruszył się od wczoraj z miejsca.
Więc ta burza błogosławiona w Krakowie — to znaczyła?...
Przed domem, gazda boso, w serdaku, włosiem na wierzch, w kapeluszu ociekłym wodą i lśniącym jak cerata, rąbał drwa, nie puszczając z ust krótkiej, zamokłej fajeczki.
— Dzień dobry! No i cóż to z tego będzie?