Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 254.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, tak, Łusiu, Górski jest już in pace — ale ja na to jeszcze ochoty nie mam.
Jednym silnym rozmachem podpisał ostateczny wyrok na Łusię, zaszczękotał zębami, zatoczył wielkie koło w powietrzu, jakby coś chciał ogarnąć, zrozumiał, że tylko w jego niezłomnem, żadnemu »ale«, żadnemu »może« niepodlegającem postanowieniu cały jego ratunek, i odetchnął głęboko.
Rozległ się nagle głośny płacz.
— Heniu! Heniu! — wołała Łusia.
Siedziała w łóżku i trzęsła się, jak osika.
— Jezus Marya! Ja tu nie wytrzymam — takie straszne sny miałam... Nie wiem, co mi się stało, ale musimy stąd wyjechać... te czarne kanały, czarne trumny, to wszystko... nie, nie! Jedźmy dalej — jak będziemy wracać, to tu wstąpmy, ale teraz jedźmy.
— Dobrze Łusiu — ja sam już nad tem pomyślałem. Ty potrzebujesz spoczynku — pojedziemy nad morze, posiedzimy tam ze dwa tygodnie, nerwy ci się uspokoją, przyjdziesz do siebie, a potem mamy jeszcze czasu dosyć na zwiedzanie miast. Jutro już wyjedziemy na włoską Rivierę do Rapallo, albo Nervi, nie, nie, tam teraz rozpanoszył się motłoch z całej Europy — pojedziemy dalej, gdzie jest całkiem zacisznie, gdzie sami będziemy, tam spoczniesz, a i mnie teraz potrzeba ciszy i spokoju.