Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 253.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotniałego lęku, słyszał szyderczy, pogardliwy śmiech Karskiej, cała kawiarnia parskała śmiechem na jego widok — ordynarny srom błocił mu duszę...
Zacisnął pięście.
Nie! Teraz już nie mógł zawracać — klamka zapadła. Wprost nie odważył się myśleć nad tem, co go czeka, jeżeli tej małej, marnej przeszkody z swej drogi nie usunie. Przez ten próg, nawet nie to — tak poważnie tej przeszkody nazwać nie można — miałby się on, on, mocny Bielecki, świadom swej drogi, świadom celu, do którego zdąża, wywalić, jak pierwszy lepszy zbrodniarz, który o wszystkiem myśli, tylko nie o tem, co go najprędzej zdradzić może? Całą swą przyszłość poświęcać, całe swe życie zmarnować dla głupiego sentymentu? nie! — wrzasnął to w siebie z całą mocą.
To jedno tylko wiedział, że musi szybko działać, że nie może się wdawać w dysputy z samym sobą: to osłabia, paraliżuje, hamletyzuje duszę. Przecież ma jeszcze na tyle logiki, że jeszcze kilka takich napadów roztkliwienia, a sam własnemi rękami się pogrzebie. Siła woli może się nadwyrężyć; zbytniem, długiem napięciem zwolna wyczerpać, a potem nie będzie nawet czasu na pożałowanie siebie samego.

»Car il faudra chanter:
Requiescat in pace...«