Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszystkie siły zebrała, by jasność, która się w niej nagle stała, ogarnąć, opanować.
Ależ nie — ta jasność była zimna, szklista, bierna. Żadnego jej bólu nie sprawiała: było to, jakby miała w swym mózgu bryłę lodu, której zamknięte w niej zimne światło promieniało na zewnątrz.
Lęk topniał, nikł, przerażenie rozsypało się w tuman pyłu, który się rychło rozwiał na wszystkie wiatry, a w jej duszy zapanował zimny, głuchy spokój.
Coś w niej umarło, coś się w zaciekłej walce oderwało od niej: teraz miała spokój.
Teraz już niczego nie potrzebowała się lękać. Teraz mogła oczy szeroko otworzyć — szerzej jeszcze, bo już się niczego nie bała.
Mogłaby teraz spokojnie na wszystko patrzeć — nawet na to, tak, nawet na to; ale ponieważ nie śmiała jeszcze sobie powiedzieć, co to było, na coby teraz już spojrzeć mogła, więc głębiej jeszcze wtuliła się w fotel i odpoczywała.
O! teraz!... teraz! — nie! jeszcze chwilę...
Podwinęła nogi pod siebie, skręciła się, jak jeż, chciałaby się stać teraz jakiemś nikłem zwierzęciem, schować się w jakąś szparę, przedostać się przez skórę, którą fotel był obity, schować się w pakułach!... Ha, ha, ha!... roześmiało się coś w niej figlarnie, ale w tej samej