Strona:PL Stanisław Przybyszewski-Mocny człowiek 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

caluteńki wraz z dobytkiem, który w nim zastaniesz. A teraz, wybaczy pan, ale muszę pozostać sam... Jakto, jakto? Pan nie zaciera rąk z radości — twarz pana nie oblała się szkarłatem szczęścia? Nie pada mi pan do nóg, że sny najgorętsze się ziściły? Ale właściwie pocóż? Nie mam prawa wymagać od niego wdzięczności — pozostawiam tylko plewy, plewy — zatrzasnął drzwi i zamknął na klucz.
Słyszał teraz dokładnie, jak Bielecki schodził na dół po wschodach, i oprzytomniał.
Stał się zimny, nieugięty; to, co wpół we śnie, wpół na jawie postanowił, teraz się stało jasnem, świadomem postanowieniem, pełnem jakiegoś spokojnego wyczekiwania.
Pojął wreszcie i zrozumiał, czem jest śmierć — korzył się w duchu przed tym początkiem istotnego życia i uczuł głęboką pogardę przed tem błazeńskiem, idyotycznem, obłąkanem preludyum, jakiem było to życie, które przeżył. Wydało mu się sennym majakiem, błąkaniem się bezcelowem po tysiącznych ścieżkach w kółko, wciąż w kółko — złośliwy i pełen humoru szatan wodzi człeka po wertepach, moczarach, kałużach i umyślnie myli trop jedynej, prostej drogi do życia w mocy, sile i boskości przez śmierć...
Tak — tak — tak!
Już nie rozumował — bo był pełen takiej