Czegóż próżnej szukasz zguby? Wszak ze zboża chleb być może!
Ja ci wyzbieram troskliwie, I zaniosę je do młyna; Na co ma gnić na tej niwie? Tak mówił mały chłopczyna. —
Synu, rzekł ojciec sędziwy, To zboże mi tu nie zginie, Ujrzysz, nim jeszcze rok minie, Ile zbierzemy z tej niwy.
Siejcie dzieci, w sercu cnoty, Miłą cieszcie się nadzieją; One tam pięknie dojrzeją, I przyniosą wam plon złoty.
MOTYLEK.
Z kwiatka na kwiatek przelatał motylek,
Cieszył się życiem, co trwa kilka chwilek;
Różane gaje rozkosznie przebywał,
Przy blasku słońca po powietrzu pływał,
W około rozlicznemi pieścił się widoki,
Z kwiatów słodkie czerpał soki.
Ledwie na chwilę odpoczął wśród cieni,
Znowu igrał wesoło w rozległej przestrzeni,
A czas nieznacznie jak płynął tak płynął. Nareszcie motylek zginął. —
Nie jest-to obraz człowieka:
Co go wdziękiem szczęście mami?
Płyną lata za latami,
A nakoniec śmierć go czeka.