Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łyżeczką jeść wstrętną kupę świństwa, przyprawionego przez nienawistny przypadek w spisku z innymi ludźmi. „Inni ludzie“ to byli wszyscy, z wyjątkiem Zosi. Do Heli Bertz, mimo nienasyconych pragnień, czuł Atanazy wstręt, zdawałoby się nieprzezwyciężony. Bezsensowność sytuacji narastała z szaloną szybkością. Wszystko wydymało się w ohydną, szarą puchlinę, przez której przeźroczyste wzdęcia przeglądać zaczął czerwonawy straszek. „Nie był to strach, lecz raczej wstręt i niechęć do jakiejbądź decyzji“, myślał potem często o tej chwili Atanazy. Ale, jak to wszystko przeszło naprawdę, nie sposób byłoby się dowiedzieć z jego własnych zeznań, zostało bowiem gruntownie sfałszowane przez ambicję i snobizm, od których to własności, według Chwazdrygiela, nikt nie jest całkowicie wolny, choćby się przysięgał, że nic o nich nie wie. Zbyteczność tego, co się działo i dziać miało, nie tylko z nim, ale wogóle, była nieznośnie wyraźna — dla niego tylko oczywiście. Dziwnym trafem nikt nie zdawał się tego spostrzegać prócz niego. Poczucie ohydy istnienia przechodziło już w rejon metafizyki, babrząc martwe mumje czystych pojęć wstrętnym, szarym, życiowym sosem. Wyjechali za miasto. Mgła rzedła, miejscami przeświecając pomarańczowo, miejscami błękitnawo, od refleksu ukrytego nieba. Szron pokrywał niezupełnie ogołocone z liści, brunatne drzewa. Minęli karczmę w Dolnym Przeręblówku i wjechali w olchowy las, wypełniony przesłonecznioną mgłą. Zapach gnijących liści mięszał się z tym charakterystycznym zapachem mroźnego powietrza, który niewiadomo skąd pochodzi. Nagle słońce przedarło mgłę i las zajaśniał jakby od środka, lśniąc mokremi gałązkami i liśćmi. I w tem samem mgnieniu wszystko tamto: i wstręt, i zniechęcenie, i nawet zamaskowany straszek, gotowy się lada chwila przerodzić w ordynarny strach, ten o wielkich oczach — wszystko zniknęło jak zdmuchnięte. Chwila stała, pełna nad-