Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siłą godną opanowania przez księdza? O, jakżeż ty się potwornie dajesz nabierać, ojcze Hieronimie!
— Rozdwojenie ducha u istot tak potężnych, jak twój ojciec, musi być straszliwem cierpieniem — zagadał kwestję ksiądz Hieronim.
— Dosyć tych życiowych roztrząsań — przerwała mu Hela. — Ani ksiądz, ani ja nie zrozumiemy nigdy istoty afer mojego ojca. Zostawmy go w spokoju. Jako człowiek życia jest ksiądz naiwny jak małe dziecko. Ja chcę mówić o tem, w czem naprawdę objawia się twoja siła. Wiem, że jako kobieta nieistnieję dla ciebie zupełnie. To już imponuje mi bardzo...
— Nie jest to tak pewne, jak ci się wydaje, moja córko. Wchodząc tu, doznałem dziwnego wrażenia: chcesz, to ci powiem: pomyślałem sobie, że całe życie moje nie byłem tym, którym być miałem.
— Więc może miał ksiądz być uwodzicielem? Czy może mam to uważać za oświadczyny i chęć rozpoczęcia innego życia?
— Teraz ja mówię: dosyć! Cokolwiekbądźbym pomyślał — czasem myśli się rzeczy straszne, które szepce wprost do ucha zły duch — on jest, on jest tu z nami...! Chroń nas, Najświętsza Matko! — szepnął nagle ze strachem, a w szepcie tym, był utajony krzyk.— Otóż — mówił twardo — czegokolwiekbym nie pomyślał, wiem napewno, że niema rzeczy, ani książki, ani osoby, ani cierpienia — byłem torturowany w Małej Azji — które zmienićby mogło moje czyny i myśli. Jestem nienaruszalny, nie do zgwałcenia: w tem jest moja siła, którą bez żadnej pychy, jak przyrząd mierniczy, objektywnie oceniam.
— Już w tem właśnie, co mówi ojciec o braku pychy, jest pycha — ale tak można się bawić aż do nieskończoności. Mów, księże, mów wprost do mojej samotnej jaźni, poza tym pokojem, poza tym domem,