Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie życzyła. — (Mimo wszystko Atanazy odczuł tę wiadomość jako pchnięcie noża w wątrobę — ale było to pchnięcie powierzchowne.) — A więc: bądź zdrów. — Wyciągnął czerwoną rękę. Atanazy mimo wszystko postanowił zarezerwować się na wszelki wypadek co do przyszłości i spróbować dostać — w razie czego, w razie gdyby przypadkiem wrócił nastrój: „zobaczymy co będzie“ — jakieś inne miejsce. A może podświadomie wiadomość o przyjeździe Heli podziałała na niego w ten sposób?
— Posłuchaj mnie jeszcze, Sajciu: jabym z chęcią pracował z wami, ale muszę mieć inne zajęcie. To beznadziejne stukanie na maszynie i te warunki życia nie są dla mnie — mówił, widząc nieruchomą maskę Tempego. — Daj mi jakąś pracę bardziej twórczą, bliżej idejowego centrum, a może potrafię coś więcej z siebie wydusić niż tę bzdurę — może nawet lepiej że to spaliłeś, jakkolwiek w pierwszej chwili... A przytem wiesz: towarzystwo tam, w tem niższem biurze, te twarze wiesz — ja nie mogę — no, nie mogę. — Tempe wstał i rzekł uroczyście ale przez zaciśnięte zęby: (właściwie „zemby“ — przez „m“.)
— My potrzebujemy ludzi nowych, którzyby sercem — rozumiesz: nie nędznym nihilistycznym intelektem, ale sercem wierzyli w przyszłą ludzkość. Ja jestem dyletant, ale uczę się tworząc — tworząc, a nie gadając. Dla propagandy mam specjalistów. Takich panów, jak ty, zużywamy, jakkolwiek ze wstrętem i dajemy im to, na co zasłużyli. A teraz: dowidzenia: jedź na urlop, popraw się, a potem do pracy póki nie zdechniesz. Jesteś nawóz — rozumiesz? A jeśli raz jeszcze będziesz mi śmiał wspomnieć o jakichś twarzach, to wiesz co cię czeka? Nie wiesz? To ci nie powiem. A to sobie zapamiętaj, że każdy z właścicieli tych „twarzy“ mógłby używać twojej pięknej buzi dekadenta jako ścierki do butów i to byłby zaszczyt dla ciebie. Ja tak,