Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego sobie życzysz, mój drogi. Tylko prędko. Streszczaj się jak możesz.
— Chciałbym z tobą porozmawiać obszerniej. Może wieczorem — mówił Atanazy, zapominając już o Ginie.
— Nie teraz. Może za miesiąc będę miał dwa dni urlopu. Czego chcesz — powtórzył groźniej. — Chcesz pracować z nami jako inteligent? —
— Tak właśnie...
— Dosyć. Trzy lata praktyki adwokackiej. Na maszynie pisać umiesz. —
— Tak. Chciałem ci oddać mój memorjał o transcendentalnych podstawach społecznej mechanizacji. — Wyciągnął z kieszeni manuskrypt i podał go Tempemu, który rzucił go na półkę biurka.
— Nie teraz. — Zadzwonił i zaczął przeglądać coś między papierami na stole. Weszła Gina. — Towarzyszko: towarzysz Bazakbal, 3-cia kancelarja, 8-my stół. Państwo się znają — dodał ironicznie.
— Tak. Słucham, — odpowiedziała Gina płaskim, poddańczym głosem, czerwieniąc się zlekka.
— A ty Atanazy — mówił już trochę dobrotliwiej Tempe — nie przerażaj się widokiem miasta. — Moja zasada: najpierw organizacja z góry, a potem detale. Żegnam was. — Wyszli oboje jak zmyci — gdyby mieli ogony, napewnoby je podkurczyli pod siebie. W poczekalni czekał nowy delikwent: starszy pan z sumiastemi wąsami, były wielki pan — jakiś austrjacki hrabia, (spotykał go Atanazy u Osłabędzkich) — były minister finansów przy którymś tam rządzie z zamierzchłych epok. Atanazy ukłonił mu się. Nie poznał go wcale — niegdyś groźny, teraz patrzył szklannemi, łzawemi oczami w Ginę, jak w święty obrazek. Atanazy szedł ze schodów, jak nieprzytomny. Dziś, to jest za godzinę, miał się stawić do pracy. (To mu powiedziała Gina na odchodnem). Dostał kartki na jedzenie, ubranie, buty i mieszkanie — przy jakiejś robotniczej rodzinie, w IV-tym dy-