Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do skutku, groziło mu aresztowanie, a może i śmierć Miał w tem stronnictwie: socjalistów-chłopomanów, straszliwych wrogów, którzy, po dojściu do władzy, nie omieszkaliby wytropić jego kryjówek i tajnych „ateliers“, w których przygotowywał zamach 3-go, ostatniego stopnia.
— Rozumiesz durniu — mówił księciu Atanazy — kocham jedynie twoją żonę. Zosia to biedna pokojowa suczka, którą kocham też, ale to nic. To takie nieszczęsne, opuszczone stworzonko ta moja Zosia — jest w odmiennym stanie. Nienawidzę tego embrjona — zabiłbym! Albo nie: niech się chowa, niech cierpi jak ojciec, albo więcej. Trudno: sama chciała. Widzisz: Zosia to namalowany aniołek, kalkomanja dla noworodków. A ty, idjoto, nie wiesz kogo masz: to pierwsza klasa ta twoja Hela. A wiesz co wtedy, kiedy to wyrzuciłem cię od niej, co ja jej zrobiłem? No wiesz — a ty, durniu, myślałeś, że ona mnie nie kocha — mówię ci Aziu, że ona mnie tylko jednego... A może ci to przykrość sprawia? A wiesz kto ją miał pierwszy raz — psychicznie, mówię — nie rzucaj się — w twoją noc poślubną? Ja — może nie wierzysz? — opowiem z detalami. Powiedziała mi wtedy, że wogóle już nie może i sama objęła mnie nogami i potem ta szalona metafizyka. Aziu — spokój — psychicznemi nogami. A taki jestem ciekawy jakie ona ma nogi. Wszystko jest świństwo metafizyczne. To całe nawrócenie się to „trick“, żeby życie stanęło przed nią dęba i wzięło ją gwałtem tak, jak ja — psychicznie, chociaż ona sama... O, niezgłębiona dziwności tego wszystkiego, o cudzie istnienia! Takie piękne jest to wszystko, że wierzyć mi się nie chce, że to prawda. Ale... — i zapadł znowu w chwilową ekstazę, obserwując z napięciem, zdolnem zabić byka, jakiś punkt w bronzowo-złotej tapecie, który, niewiadomo czemu, (wszystkie kwiatki były ściśle jednakowe) wyróżniał się z całego (zdawało się) wszechświata, swoją absolutną