Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodu małżeństwa Azalina złagodziła się tem znacznie. Na to się przydały te dwa miesiące przykładnego narzeczeństwa. A on wyszedł od niej już w biały dzień, pełen okropnego obrzydzenia do siebie, ze zdruzgotaną wiarą w swoją wyższą wartość, i coraz bardziej potężniejącem psychofizycznem przywiązaniem do Heli. Ale bądź co bądź, trochę ją przezwyciężył. To, że uczynił to tak „z punktu“, dobrze mu zrobiło na przyszłość. Gdzieś tam strzelano, ale co jego to obchodzić mogło? Położył się szybko sam w olbrzymiem łożu z czarnego, jak mu się zdawało, ebonitu, inkrustowanego obrazkami z masy perłowej, przedstawiającemi nieznane mu sceny z asyryjskiej (czemu?) mitologji. A może to był heban — sam nie wiedział — nie mogąc już odróżnić drzewa od kauczuku. Ale przed zaśnięciem podpalił zapałką sam rożek łóżka i poczuł zapach drzewa, a nie charakterystyczny smród przypalonej gumy. To go uspokoiło. Wkrótce spał już, a śniła mu się nieznana rodzinna Persja, którą miał poznać dopiero jako ambasador krajowego laboratorjum niwelistycznych eksperymentów. Wieczorem zaczęło się ich życie. Hela nawet nie spytała go co robił — przez pół dnia.
„Ich życie“ — myślał Atanazy, prowadząc pod rękę żonę i teściową. Zaczynał się świt pogodny i mroźny, po ciepłej, wietrznej nocy. Jedynie o świcie wygląd stolicy zgodnym był z tem czem była w istocie: efemerydą. Tymczasowość życia prywatnego w tem dziwnem mieście, tymczasowość polityki, urzędów, fabryk, kolei, tramwajów, sklepów, telefonów — wszystkiego. Nikt nie wierzył w trwałość teraźniejszego układu w tej formie, w jakiej dotąd, czystym bezwładem gasnących potęg przeszłości, istniał. Brak ludzi — powtarzano szeptem, brak zgody — krzyczano głośno, brak wszystkiego, jeden wielki brak, miasto-brak, miasto-prowizorjum. Pusta forma, w którą możnaby nalać coś, żeby było co i z czego. Przeszłość obowiązywała, a przyszłość była