Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powodzenie — tak, coś w tem jest — i sławę i wszystko, co jest z nią związane. Ale dałbym wszystko to za to, aby żyć zwyczajnie, nie zwarjować, a zwarjować muszę, bo teraz się już nie zatrzymam“. Oto jest prawdziwy artysta dzisiejszy. Tamci dawni umieli być sobą nie warjując — dziś prawdziwa sztuka, to obłęd. Wierzę tylko w takich właśnie, którzy kończą obłędem. A te wszystkie typki pseudo-romantyczne i pseudo-klasyczne to śmiecie takie same, jak ci, co dziś jeszcze rządzą tą bachanalją kłamstwa — ze wstrętem o nich myśleć będą nawet przyszli zmechanizowani przedstawiciele szczęśliwej ludzkości.
Po co o tem myśleć? Czy nie lepiej przeżywać tę rzeczywistość taką, jaką ona jest.
— Ty jesteś potencjalnie inteligentny, ale pojęciowo głupi — nie gniewaj się. Jesteś jednolity blok, bez żadnej szparki, w którą myśl może się wcisnąć. I nie masz tej żądzy prawdy, którą mam ja. Chcę wiedzieć prawdę, jakkolwiek byłaby ona potworna. Pewno, że byłoby lepiej dla mnie i dla mego otoczenia żebym był jakąś maszynką na swojem miejscu, a nie dywagował za pieniądze Zosi… —
— Nieprawda — wtrąciła Zosia. — Ja ciebie uznaję takim, jakim jesteś. Nie mów nigdy więcej o pieniądzach, bo cię znienawidzę.
— Tak — jesteś już zepsuta, jak wszystkie dzisiejsze kobiety — te ostatnie — potem będą tylko mechaniczne matki, spełniające funkcje społeczne mężczyzn, na równi z nimi. Lubisz jeść rzeczy nieświeże — uznajesz mnie za moją wewnętrzną zgniłość, pod pozorami zwykłego uczucia. — Łohoyski dziwnie patrzył na Atanazego. „A jednak ty musisz być dla mnie tem, czem ja zechcę, mimo wszystkich wykrętów. Kop pod sobą jamkę, kop — w niej to właśnie złapię cię kiedyś“, myślał niejasno. Wzdrygnął się ze wstrętem i kłującą zazdrością na myśl, że Zosia… Marzył o innej przyjaźni,