Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— ...musisz mi przyrzec, że artystą nigdy nie będziesz się nawet starał zostać. Dobrze?
— Tak. Ja byłem strasznie przygnieciony potęgą pana muzyki. Ale to są symbole, wyrazy o konwencjonalnem znaczeniu — jak w logice szkolnej według Benza. Ja chcę życia. Ten hałas jest złudą. —
— Tak — dla tej złudy żyję tak. (W tem „tak“ było wszystko: cała nędza i wewnętrzna chwała obłąkańca idei.) — Ale nie wyrzekłbym się tego za wszystkie tryumfy wszystkich lotników, inżynierów, wynalazców, śpiewaków, władców i pokutników świata. Ale ty tego nie zrobisz nigdy. Wiem — jesteś zdolny i może się w tobie ocknąć jakiś djabeł na ten temat. Ale mówię ci otwarcie: na mnie kończy się wszystko. Ja już jestem nieszczęśliwy — bo duszę się sam w sobie, w moich formach własnych, których już opanować nie mogę. — („Prędzej czy później zwarjować muszę, bo się nie w świecie, ale w sobie duszę“ — znowu przypomniało się zdanie z wiersza „złego“ kolegi) — Ty byłbyś zakłamanym od samego początku, a ponieważ jesteś, zdajesz się być silnym, tem niebezpieczniejsze byłoby to dla ciebie. Im silniejsza natura, tem gwałtowniejszy przebieg procesu wyczerpania. Ja tylko tem się trzymam, że właśnie fizycznie słaby jestem jak flak. Ale nerwy mam jak stalowe druty. A i one kiedyś też trzasną. Rozumiesz?
— Rozumiem — rzekł Genezyp, choć nie rozumiał właściwie nic. Ale czuł, że to jest prawdą. Naprawdę nie groziły mu te właśnie niebezpieczeństwa. (Tengier transponował wszystko w artystyczne wymiary. Inna psychologja była mu obcą — podświadomie wszystkich uważał za artystów, albo za bezduszne automaty — stąd też płynęła jego amoralność.) Jakieś inne groźby (w postaci palca, czy czego groźniejszego jeszcze, niewiadomo czyjego, grożącego aż gdzieś z zaświatów) mignęły gdzieś w ciemnych zwałach nie-