Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pięty na darmo Syn Jego, z płomiennem, rozdartem sercem, jedynym prawdziwym ogniem w lodowej pustyni świata. I co się z tego zrobiło? Dziś jeszcze (tolerancja zaiste większa niż Torquemady) daje jakiś pan utytułowany we fraku, w asyście gwardji z halabardami! — nie, te halabardy strzegące Chrystusowego Namiestnika to już jest szczyt — tylko wszyscy się tak przyzwyczaili, że tego nie widzą — otóż daje mądremu władcy dusz (przepojonemu systemem Taylora!) jakąś czerwoną czapkę, wśród ceremonji, którejby się nie powstydził Filip II, albo nawet Xerxes czy Kambyzes! Bo mimo całego „bolszewizmu“ nawet na Zachodzie działy się takie rzeczy (i u nas) i papież trwał dalej w dawnych formach pompy władców tego świata — on jeden jedyny i nikt o to nawet nie dbał. A może gdyby nie to właśnie, gdyby nie ten ciągły kompromis Kościoła, to może naprawdę tamta ofiara na krzyżu byłaby na darmo i nie byłoby teraz „chińskiego ruchomego muru“ walącego się na Europę. A może wystarczyłby Budda? E — chyba nie. Bo czyż bez naszej społecznej problematyki, na tem właśnie wyrosłej, ruszyłyby się zakrzepłe masy ze Wschodu. „Skąd ja to wiem wszystko“ — szepnął do siebie Genezyp. I nad tem jeszcze biret wiejskiego spowiednika, nieśmiertelniki na ugorach i łamiące się świece i stara zła baba (już nie starzec) zbierająca chrust w mroźny, jesienny wieczór i nadewszystko rozmowy z matką. („Że też o niej nie pomyślałem już od kilku godzin!“) Tak — to były rzeczy wiekuiste. Dotąd. Odtąd miało być inaczej — co innego miało dostać wiekuisty wymiar. A tamten mówił dalej: („kiedyż się skończy ta męka!“)
— I to musisz mi przyrzec, Zypciu — ja ciebie lubię jednak, niewiadomo dlaczego...
— Tylko niech mnie pan nie całuje już nigdy — szepnęła ofiara. Uścisk wstrętnej łapy.