Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rze i bez żadnego skutku. Księżna wstała i przepysznym (wprost) ruchem odwaliła wtył masę miedzianych włosów, jakby chciała powiedzieć: „no, dosyć bzdur — teraz zaczynamy coś naprawdę.“ Tym niezwyciężonym młodym chodem, który do rozpaczy doprowadzał wszystkie jej ofiary, prawie małpio-lekkim, a tygrysio-potężnym, zlekka kołychliwym i wabiącym ku rzeczom zdrożnym i okrutnym, przeszła przez salon i stanęła jak posąg wszechpotężnej bogini płciowego piekła przed zmarmeladowanym doszczętnie Tengierem. Trąciła go w ramię ruchem lekkim i lekceważącym. Putrycydes drgnął, jakby ukłuty w najczulsze miejsce. Podnosząc się łypnął niebieskiemi, spłakanemi jakby gałami na żonę. Ta kula u jego nogi (tej zeschniętej) i podstawa jego jakiego takiego bytu prężyła się z nabierającej żądzy zemsty. „Będzie pranie“ — pomyślał ukradkiem przed samym sobą. [Na dworze konał marcowy dzień. Liljowe chmury wypełzłe z za zachodnich szczytów, pędziły teraz śmiało ponad nagiemi parkowemi lipami i jaworami. Niepokój wiosny, nieskończenie smutniejszej w tym kraju od najponurszej dolinowej jesieni, wtłaczał się przez zdające się wyginać pod jego ciśnieniem szyby okien, przenikał całe towarzystwo w salonie, piętrzące się jak jedna fala dziwnego robactwa, ku niezbadanym wyrokom, których spełnienie kryło się w gęstniejącej chińskiej burzy.] Zabłysnął elektryczny żyrandol i twarze mężczyzn ukazały się zmiętoszone, wynędzniałe, trupie. Księżna jedna promieniała wstrętną potęgą płci, puszącej się w jesiennym przepychu, gasząc djabelskim blaskiem swojej urody chamską, młodą piękność pani Tengierowej. Czuła, że jest to moment szczytowy ostatnich jej lat: ryzyko dzisiejszej próby nasycało jej ambicję po same gardło. Rozsamiczyła się od środka zupełnie — przypomniały się dawne, dobre, niepowrotne czasy. — No, mistrzu: do instrumentu — szepnęła chwiejącemu się Tengierowi w ucho. Męka tej stężałej w nienawiści,