Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia, mając już cały plan działania obmyślony aż do najdrobniejszych szczegółów — „i przebacz, jeśli będę zdenerwowana. Dręczy mnie dziś całe życie dawne — „grzechy męczą“ — jak mówił Bazyli. Całuję Cię jak wiesz... Takbym chciała, abyś był mój naprawdę. Twoja, zawsze Ci oddana I.
P. S. Będą Twoje ulubione pierożki z serem.“


Ten dopisek wzruszył go najbardziej. Nastąpiło zwykłe rozdwojenie na uczucia czyste i zmysłowe. Poczem „te ostatnie“ zbladły na korzyść pierwszych. Nie wiedział biedaczek co go czeka. Na tle chwilowego nasycenia udawał przed sobą „przeblazowanego“ starca i myślał nawet chwilami o rudych włosach i nieprzyzwoicie błękitnych, gryzoniowatych w wyrazie, oczkach pokojówki Zuzi, nie przestając ani na chwilę kochać idealnie księżnej. Cudowne późno-marcowe późne popołudnie mijało nad podhalańską ziemią, ociągając się jakby, by potrwać jeszcze choć trochę, nasycić się sobą i tęsknotą wszystkich stworów ziemi za innem wiecznem, nieprzemijającem, niebyłem nigdy życiem. A cała bezcenna wartość była w tem przemijaniu właśnie. Odległe śnieżyste góry, widne między rudemi pniami sosen na polanach, zatopione w opalowej srężodze, błyszczały różowawo ponad kobaltowemi zwałami odległych świerkowych lasów. Niżej kraj cały poprzerzynany był deseniami śniegu, leżącego po wgłębieniach i miedzach i na brzegach lasów. Wiosna buchała wszędzie. W nieopisanym żadnem słowem zapachu przygrzanej ziemi, w wyziewach przeszłorocznej odegrzanej zgnilizny bagien, w zionących grzybowatym chłodem powiewach z niedogrzanego podłoża borów, w rozgrzanych falach powietrza, idących od przesyconych ostrym eterycznym zapachem górnych warstw iglastych drzew, czuć było jej potężniejący z każdą chwilą oddech. Zdawało się, że jakaś prawie ma-

206